| 9
| A
| B
| C
| D
| E
| F
| G
| H
| I
| J
| K
| L
| M
| N
| O
| P
| Q
| R
| S
| T
| U
| V
| W
| X
| Y
| Z
INDEX
W porównaniu z poprzednim albumem ?Anthropomachy? ENDNAME poszło dość mocno do przodu i nie dziwi mnie fakt, że za wydanie krążka o tytule ?Demetra? odpowiada powiązany ze świetną Solitude Productions label Slow Burn Records. Przede wszystkim materiał nie jest tak wydłużony w nieskończoność jak jego poprzednik, a i zdecydowanie lepiej skonstruowany. Oczywiście nadal nie mamy tu do czynienia z czymś łatwo przyswajalnym i łatwym do zaszufladkowania, ponieważ moskiewskie trio gra instrumentalną miksturę math-core?a, progressive, sludge, doom, industrial, drone i post-metalu, co oznacza, że sporo się tutaj dzieje tak w sferze rytmicznej, jak i bardziej na powierzchni. Chyba najbardziej oczywistym i strawnym nie tylko dla łowców rzeczy ambitnych jest otwierający płytę, niespełna siedmiominutowy ?Duplication of the World?, gdzie jest i dość czytelna linia melodyczna i nie przegięta konstrukcja samego utworu. Chwilami ENDNAME wkracza tu w klimaty inspirowane KING CRIMSON, ale będzie to rozpoznawalne głównie dla tych, co mocniej wgłębiali się w twórczość legendarnego zespołu dowodzonego przez Roberta Frippa. Brzmienie tego utworu, jak i kolejnego ?Union? opiera się przede wszystkim na gitarach, basie i perkusji, ale to w sumie wystarcza, a klawiszowe plamy są jedynie ozdobnikami. Wspomniany ?Union? jest bardziej rozimprowizowany, ale i tutaj także obywa się bez przegięć z wykoślawianiem rytmu i pozbawianiem melodyki tej kompozycji. Jest miejsce na basowe pochody, perkusyjne przeszkadzajki, industrialny ciężar a la GODFLESH, solowe partie gitary, powolne riffy, rozliczne zmiany tempa i sporo różnych ozdobników, dzięki czemu 11 minut i 50 sekund mija bez wrażenia, że wynudziłem się przy tym, jak podczas stania w kolejce do kasy w supermarkecie. Pod koniec utworu dołączają do muzyki szamańskie wokalizy i z industrialnej Moskwy przenosimy się gdzieś na Syberię. Trudniejszy w odbiorze jest 17-minutowy ?Forest?, który zaczyna się post-rockowo i jednocześnie bardzo psychodelicznie. Basowe zagrywki uzupełniają odjechane dźwięki z efektów gitarowych, szumy, trybalne bębnienie i halucynogenna aura. Wpływy wczesnego PINK FLOYD i space rockowego HAWKWIND łączą się tutaj z GOD IS AN ASTRONAUT czy mniej nastawionym na epatowanie rytmiką MESHUGGAH, ale to tylko taka wskazówka gdzie umiejscowić dźwięki zawarte w tym fragmencie płyty, który rozrasta się do długiej, improwizowanej kompozycji, a ta w końcówce niepotrzebnie odpływa w nudnawy szum. Równie odjechany, choć powracający do bardziej gitarowej konwencji jest czwarty i ostatni kawałek o tytule ?DOTW RX?, gdzie na tle połamanej rytmiki szaleją efekty gitarowe i dziwaczne, powykręcane na maksa brzmienia. Ot, taka eksperymentalna końcówka. Uważam jednak, że ?Demetra? to album bardziej udany od ?Anthropomachy?, stąd punkcik więcej niż przy recenzji tamtego wydawnictwa.
ocena: 7/ 10
autor: Diovis